Pamiętacie, że już za 10 dni Walentynki? Klaudiusz zmajstrował ostatnio wisior inspirowany legendarnym wzorem broszy zaprojektowanej przez jednego z najsłynniejszych projektantów biżuterii XX wieku – słynnym “Pocałunkiem” Francisco Rebajesa.
Foto-relacja z tego majsterkowania to świetna okazja aby zaprezentować Wam różne podstawowe techniki które możecie opanować oraz materiały, których możecie użyć rozpoczynając przygodę z obróbką metalu.
Francisco Rebajes (1905-1990) – notka o artyście.
Francisco Rebajes był jednym z pierwszych rzemieślników jubilerskich w nowojorskiej Greenwich Village. Do Stanów Zjednoczonych wyemigrował z Dominikany w wieku 16 lat. Aby się utrzymać zmuszony był pracować od chwili gdy dobił do brzegu USA imając się różnych zajęć (był m.in. kelnerem). Lata 30-te XX wieku to czas wielkiego kryzysu. Jak donoszą relacje było wówczas tak ciężko, że Francisco wraz z małżonką (wszedł w związek małżeński już na emigracji) zmuszeni byli dojadać resztki pozostawione na talerzach przez gości restauracji aby się utrzymać. Za posłanie służyły im gazety rozłożone na podłodze.
Jak się miało okazać bohater tej krótkiej opowieści zapałał miłością do tworzenia różnych przedmiotów. Był samoukiem a jego twórcza przygoda rozpoczęła się z chwilą, gdy znalazł stare porzucone narzędzia hydrauliczne. Z ich pomocą wykonał kolekcję zwierząt z puszek. Tak się złożyło, że te i inne pierwsze prace Rebajesa zostały zauważone i zakupione przez Julianę Force – ówczesną dyrektor Whitney Museum w Nowym Jorku. Za uzyskane pieniądze ze sprzedaży Rebajes wynajął swój pierwszy sklepik. To, jak na początku wyglądał warsztat Francisca opisują słowa jednego z jego późniejszych przyjaciół – “Ujrzałem młodego mężczyznę i kobietę siedzących na podłodze. Mężczyzna na kowadle wykonywał jakiś przedmiot z miedzi”.
Rebajes pracował bardzo ciężko i szybko stał się na tyle popularny, że mógł wynająć większy sklep na 4th Street, potem na 8th Street a już w 1939 roku w trakcie Wystawy Światowej wszyscy podziwiali duże metalowe reliefy Rebajesa zainstalowane na ścianie pawilonu USA.
Popularność artysty rosła. Na początku lat 50-tych otworzył piękny nowoczesny sklep na 5th Avenue. Sklep miał kształt litery S i okna, które same w sobie były dziełami sztuki. W tym czasie jego biżuteria sprzedawała się tak dobrze, że dla zaspokojenia popytu wymagało to uruchomienia produkcji masowej. Wówczas Rebajes zajmował się projektowaniem wzorów, a poszczególne egzemplarze biżuterii wykonywali już zatrudniani przez niego rękodzielnicy (ponoć było ich ponad 100!).
To krótka historia o tym jak pasja pozwoliła biednemu 16-letniemu emigrantowi z Dominikany odnieść sukces i stać się jednym z najsłynniejszych projektantów biżuterii XX wieku.
Biżuteryjne całowanie.
Rebajes rozpoczął swoją przygodę ze sztuką zaopatrzony jedynie w znalezione stare narzędzia hydrauliczne. Ja do wykonania “Pocałunku” (replika projektu Rebajesa zaadaptowana przeze mnie do postaci wisiora) potrzebowałem nieco więcej narzędzi od Mistrza. Jak zobaczycie dalej są to jednak narzędzia podstawowe i jest ich stosunkowo niewiele – można je zmieścić w jednej małej kuchennej szufladzie i zostanie jeszcze sporo miejsca 🙂 . Ważne, że pracy nad wisiorem towarzyszył “duch Mistrza”, czyli … brak konieczności posiadania jakichkolwiek zaawansowanych “umiejętności jubilerskich”. Warto też wspomnieć o wspólnym zamiłowaniu do sztuki awangardowej XX wieku. W wielu projektach Francisco Rebajesa widoczne są inspiracje twórczością m.in. Matisse’a, Modiglianiego, Brancusiego, Picassa i “sztuką prymitywną” z której awangarda z pierwszej połowy XX wieku niejednokrotnie czerpała swoje “natchnienia” 😉 .
Materiały i narzędzia do wykonania wisiora:
blacha miedziana o grubości 1,2 mm (główna część złożona z 2 “połówek”),
blacha miedziana 0,5 mm (kawałeczek),
piłka gesztelka,
palnik gazowy,
pęseta, szczypce tnące,
lut srebrny w taśmie,
szczypce okrągłe,
lutówka w płynie (np. Abdeck),
oksyda na zimno lub na gorąco (do wyboru),
śrubokręt płaski i młotek,
papier ścierny,
kwasek cytrynowy,
sody oczyszczonej,
szklanka i kubek.
Dodatkowo nie były konieczne, ale ułatwiły mi prace:
Miniszlifierka, pilniki jubilerskie do metalu, oraz nożyce do blachy.
1. Zacząłem od wydrukowania zarysów elementów na kartce papieru samoprzylepnego. Wycięte rysunki nakleiłem na blachę miedzianą o grubości 1,2 mm. Z łatwością wyciąłem kształty za pomocą piłki gesztelki (później połączone przez lutowanie). Wycinanie zajęło ok 10 minut.
Po wycięciu 2 podstawowych elementów miałem już praktycznie wszystko! Pozostało jedynie zlutowanie i wykończenie. Ale po kolei 🙂
2. Na zdjęciach poniżej sprawdzam, czy elementy do siebie pasują. Odklejam następnie zbędny już papier i obrabiam krawędzie każdego z elementów (czyli szlifuję) tak, aby były równe i bez ostrych “kantów”. Narzędzia służące do tego to papier ścierny, pilniczki oraz mini szlifierka. Każde z nich zasadniczo “robi to samo”, jednak posiadanie kompletu tych narzędzi ułatwia i potrafi znacznie przyspieszyć prace.
3. Gdy uznałem, że wystarczająco wygładziłem/wyszlifowałem krawędzie mogłem przystąpić do lutowania. Dzięki temu oba elementy zostały połączone w jedną całość.
Aby lutowanie zakończyło się powodzeniem konieczne jest wstępnie odtłuszczenie łączonych elementów poprzez umycie ich pod ciepłą bieżącą wodą z dodatkiem jakiegokolwiek środka myjącego (może być np płyn do mycia naczyń). Kolejny krok to “wytrawienie” elementów przed lutowaniem, czyli zanurzenie ich na kilka minut w szklance z gorącym roztworem kwasku cytrynowego.
4. Gdy minęło ok 5 minut wyjąłem elementy ze szklanki z roztworem kwasku cytrynowego i zanurzyłem na chwilę w 2-gim naczyniu z roztworem sody oczyszczonej (roztwór sody sporządzony został dla odmiany z zimną wodą). Kąpielą w roztworze sody oczyszczonej zneutralizowałem kwas(ek cytrynowy) na powierzchni blaszek. Na koniec opłukałem elementy pod zimną bieżącą wodą i osuszyłem ręcznikiem papierowym.
WAŻNA WSKAZÓWKA: Po wytrawieniu blaszek nigdy nie należy dotykać palcami powierzchni w miejscach, które będą łączone przez lutowanie. Nasze palce mają zawsze jakąś ilość naturalnego tłuszczu łatwo przenoszącego się po dotknięciu na blachę. Wtedy lutowanie tak “zapalcowanych” powierzchni może się nie udać.
Gdy elementy przed lutowaniem zostały wytrawione, opłukane i wysuszone naniosłem pędzelkiem na oba elementy w miejscach planowanego połączenia dedykowaną lutówkę (w moim przypadku był to płyn Abdek). Lutówka bądź Abdek zabezpiecza powierzchnie blachy przed utlenianiem w trakcie lutowania. Następnie odciąłem z taśmy kawałeczki lutu srebrnego i ułożyłem je równomiernie na jednym z elementów, a następnie przykryłem go 2-gim elementem (w położeniu takim, w jakim elementy miały zostać zlutowane).
5. Po ułożeniu na sobie elementów, między którymi znajdowały się już kawałeczki lutu srebrnego przystąpiłem do lutowania. Tę operację przeprowadziłem na ogniotrwałym podkładzie – płytce skamoleksu. Podgrzewałem równomiernie oba elementy do czasu roztopienia się lutu i uzyskania trwałego połączenia. Czas podgrzewania do osiągnięcia roztopienia lutu srebrnego może być różny – uzależniony jest od grubości łączonych blach, ich wielkości, a także wielkości płomienia posiadanego przez Ciebie palnika.
Po lutowaniu wytrawiłem połączone elementy w celu oczyszczenia powierzchni (zgodnie z opisem w pkt 3 i 4) po czym wytłoczyłem linie “oczu” przykładając płaski śrubokręt i stukając w niego młotkiem. Zastosowane w tym przypadku narzędzia i metoda są godne samego Mistrza Rebajesa! 😉 .
6. Przy okazji w trakcie prac zmieniła się koncepcja zamocowania elementu służącego do późniejszego przewleczenia rzemienia, a więc zbędny w tym przypadku uprzednio założony naddatek został odcięty piłką gesztelką.
Kolejny krok to wycięcie i zawinięcie szczypcami elementu służącego do przewleczenia rzemienia. Wykonałem go z kawałeczka blachy miedzianej o grubości 0,5 mm po czym został przylutowany (przed tym lutowaniem jak zawsze wytrawiłem łączone elementy zgodnie z opisem w pkt 3 i 4).
7. To już było ostatnie lutowanie 🙂 Po lutowaniu znowu czekało mnie wytrawianie w gorącym roztworze kwasku cytrynowego w celu wstępnego oczyszczenia powierzchni (zgodnie ze sposobem opisanym w pkt 3 i 4).
Teraz pozostało mi jedynie naniesienie pędzelkiem na przednią powierzchnię zawieszki oksydy na zimno i odczekanie kilku minut. Po tym czasie jeszcze tylko krótkie zanurzenie w szklance z roztworem sody oczyszczonej (neutralizacja oksydy, która jest preparatem chemicznym), opłukanie pod bieżącą wodą, osuszenie i wykonanie miejscowych przetarć papierem ściernym. W zależności od grubości ziarna papieru ściernego można uzyskać inny efekt powierzchni – ta chwila jest dobra na różne próby i eksperymenty. Można też wypolerować powierzchnię “na lustro”. Wystarczy w tym celu szlifować powierzchnie coraz to drobniejszymi papierami ściernymi (kończąc na wodnym o gradacji nr 2500), a na koniec użyć mini szlifierki lub wiertarki z założoną tarczą filcową do polerowania (tarczę należy też pokryć specjalną pastą polerską).
A tak wygląda wisior będący repliką “Pocałunku” Francisco Rebajesa po skończeniu prac, które miały na celu przybliżenie Wam łatwych technik pozwalających na samodzielne tworzenie z metalu:
Życzę Wam powodzenia w przygodzie z tworzeniem z metali!
Klaudiusz
Piękna robota!
Dla Klaudiusza ten metal jakiś taki grzeczny i potulny… 🙂 wszystko wychodzi elegancko, czyściutko, bez zacięć… i lutuje się! Moje niegdysiejsze próby lutowania miedzi kończyły się kilkunastoma sesjami trawienia, nagrzewania, trawienia, czyszczenia nagaru i tak w kółko – element za żadne skarby nie chciał dać się nagrzać do wystarczającej temperatury, by lut popłynął. Zatem dzięki za podpowiedź o zdublowanym palniku :)). Czasem kładę większy (grubszy) przedmiot na palnik kuchenki (takiej do gotowania – pomysł “ściągnięty ” od Drakonarii) i działam na dwa ognie – ale to nie jest precyzyjny pomysł – czasem “popłyną” wcześniej zlutowane elementy :).
A propos palnika – gdzie można nabyć taki? Na aledrogo widzę, że jest tylko jedna propozycja do creme brule – ten na fotach wygląda lepiej :).
Sorki! Trzeba szukać “palnik” gazowy, a nie “minipalnik” – po wpisaniu pokazało się parę propozycji.
Jako “niecierpliwiec z miasta” widoczne palniki zakupiłem w jednym z marketów budowlanych, gdzie dostałem je od ręki 🙂
Aaa, warto wybrać palnik stojący z podstawką (konstrukcja podobna jak na zdjęciach). Jest poręczny i nie przeszkadza w trakcie prac – w ten sposób łatwiej po odstawieniu trzymać gorącą końcówkę z dala od wszystkiego, co mogłoby się od niej stopić/zapalić. Łatwiej też odstawiać go w miarę bezpiecznie w trakcie pracy “na chwilę” bez wygaszania płomienia.
Na pomysł używania 2 palników wpadłem gdy zauważyłem, że przy lutowaniu grubszych i większych elementów przy jednym palniku potrzeba znacznie więcej czasu i czasem trudno jest całość równomiernie podgrzać. A 2 palniki w takich sytuacjach to już pełny komfort i prawie “samo się robi” 🙂 . Stosowanie 2-palnikowego “patentu” oczywiście dla większych elementów, te drobne lutujemy ze sobą jednym.
Posiadanie 2 palników jest dość dobrym sposobem na radzenie sobie z lutowaniem nieco większych elementów w sytuacjach gdy nie chcemy kupować i używać “dużego palnika” – takiego podłączanego wężem do butli gazowej jakie stosują najczęściej warsztaty jubilerskie. Pani pomysł z wspomaganiem się kuchenką gazową też był próbą poradzenia sobie z sytuacją, jednak zastosowanie “patentu” 2 palnikowego będzie chyba wygodniejsze i da pełną kontrolę nad tym, co się dzieje przed oczyma w trakcie lutowania 🙂
Kusi ten metal 🙂
Replika “Pocałunku” bardzo udana! Brawo! Sama bym chętnie nosiła taki wisior, gdyby mi ktoś go podarował 🙂
Tak coś czuję Pani Agnieszko, że wkrótce będzie Pani tworzyć z metalu samodzielnie 🙂 No i satysfakcja będzie znacznie większa!
Gdyby pojawiały się jakieś trudności w początkach przygody z metalem proszę pytać, chętnie pomożemy 🙂